W marcu jak w garncu, czyli targów ciąg dalszy...
Ekspert od win
14.03.2012

W marcu jak w garncu, czyli targów ciąg dalszy...

Autor posta Tomasz Kolecki
Tomasz Kolecki

0/10

W winnicach i na rynku winiarskim istnieje pewien ustalony harmonogram życia. I absolutnie nie wiąże się z tym żadna rutyna, na co skutecznie nie pozwala ani zmieniająca się co roku aura, ani ciągle nowa reprezentacja win i winiarzy.

Pierwszym z najważniejszych wydarzeń winiarskich niezmiennie są targi ProWein w Dusseldorfie. Szczególnie, tak jak ma się to w tym roku, gdy targi czerwcowe Vinexpo w Bordeaux opuszczają Europę na korzyść azjatyckiej publiczności.

ProWein niedawno się zakończył i przyszedł czas na pierwsze refleksje z zabieganych trzech dni testowania i rozmów. Wnioski dotyczące poszczególnych spostrzeżeń są od siebie odmienne jak noga lewa i noga prawa.

Zacznę od zachwytów, skupiając się jedynie na tych najwyraźniejszych, których potwierdzenie będzie można wkrótce bez kłopotu odnaleźć w pojawiających się w ofertach win. Po pierwsze – Hiszpania. Nie da się nie spostrzec, jak bardzo rośnie jakość i różnorodność białych win z „byczego” kraju. To, co w tej chwili potrafi zaoferować z odmiany Albarino galicyjskie Rias Baixas, nie raz potrafi trzymać usta otwarte ze zdziwienia. Tak samo zresztą kastylijska Rueda, ze swoim sztandarowym Verdejo i przygarniętym pod skrzydła Sauvignon Blanc. Krótko mówiąc – żarty się skończyły i co raz ciężej trafić wino nieumiejętne, a co raz łatwiej o perełki. Cieszy różnorodność stylistyczna starych graczy z Rioja, Ribera del Duero i Katalonii, ale jeszcze mocniej swoje aspiracje akcentują Toro, Valencia i Murcia, te ostatnie za zaiste godziwe sumy.

Cieszy świetna forma uznanych krajów i regionów Europy, z Mozelą, Bordeaux, Piemontem na czele. Jeszcze bardziej miło jest oglądać postęp wiedzy i identyfikacji win z miejscem pochodzenia, wśród winiarzy Ameryki Południowej.

Małym cieniem kładzie się na tym wszystkim aktualny trend zauważony w dwóch odległych od siebie geograficznie zakątków świata, które do tej pory słynęły i zyskiwały kibiców rewelacyjnym poziomem relacji jakości do ceny. Mowa o Nowej Zelandii i francuskiej Langwedocji-Roussillon. W tym roku jawiły się jako zagłębia dziegciu z nowych projektów, okraszone koroną klejnotów uznanych już na rynku marek, które zawojowały świat w poprzednich latach, a których renomę bezwstydnie próbuje się wykorzystać, ba! – być może zrujnować. Tak koślawych, technologicznie zamęczonych Sauvignon, jak w tym roku, jeszcze nie widziałem. Z drugiej strony – tak bezpłciowych i marnych płynów z Francji jeszcze nie było. To już lepiej było za czasów „rustykalności”. Wniosek jest jeden i to dość oczywisty – koncentrując przy zakupach uwagę na winach z tych regionów, pole pierwszeństwa oddawajcie producentom z potwierdzoną przeszłością.

Kto by pomyślał rok – dwa wstecz, że takie słowa padną o największych nadziejach, super-beniaminkach winnej ligi. Niestety, to chyba musi być powiedziane jasno i na samym początku, kiedy jeszcze łatwo z błędnej drogi zawrócić w miarę bezboleśnie. I nie tracę nadziei, że tak się właśnie stanie po żółtych kartkach dla takich prób, które posypały się z wielu zakamarków kuli ziemskiej.


Powiązane artykuły