Klimatycznie
Ekspert od win
11.05.2018

Klimatycznie

Autor posta Tomasz Kolecki
Tomasz Kolecki

0/10

Do Burgundii zaglądałem nie raz i nie dwa. Za każdym niemal razem wybierając jednak inną trasę i jej przystanki. Dzięki temu miałem okazję poznać całkiem pokaźną listę winnic, słynnych lub wręcz legendarnych premier i grand cru, lecz przede wszystkim – winiarzy.

Jeden element pozostawał prawie zawsze niezmienny – bazą, lub punktem centralnym każdej wyprawy było piękne, dostojne, a miejscami monumentalne Beaune. To w sumie niewielkie miasto pełni jednak jedną zaszczytną rolę winiarskiej stolicy Burgundii. Regionu, który swój rozkwit i glorię przeżywa nieustannie tak długo, jak żaden inny na świecie. A na pewno: we Francji. Kto choć raz tu zawita – ten już raczej nie będzie postępował inaczej, niż ma to się w moim przypadku. Po prostu znajdziecie tu wszystko, co burgundzkie „z krwi i z kości”. Muzeum winiarstwa, słynne ze swoich licytacji na dobroczynne cele Hospices de Beaune, topowe restauracje i świetne bistro, uzbrojone nie tylko w lokalne specjały, lecz także w karty, a nawet książki win. Jakby tego było mało, sama lektura nazw i roczników w nich umieszczonych, przyprawia o zawrót głowy. Ceny, niestety, także potrafią… Jakże jednak ma być inaczej, gdy Burgundia to zaledwie 2% produkcji win francuskich, własność winnic jest mocno rozproszona, a praktycznie każdy winiarz tworzy co najmniej kilkanaście etykiet. Często w bardzo limitowanych, a właściwie – reglamentowanych ilościach

Wędrując po uliczkach Beaune za każdym razem tęsknie spoglądałem w kierunku katedry, obok której pierwszym budynkiem jest ten, który odwiedziłem będąc tu po raz pierwszy. Nie tylko w regionie, lecz także w podróży do winnic w ogóle. Zawsze przychodziły mi do głowy obrazy starej winiarni, korytarzy piwnic, i Corton Grand Cru 1997 w nieistniejącej już (o zgrozo!) restauracji „l’Halabarde”. A dokładniej rzecz ujmując, był to Corton spod ręki bohatera naszej tamtej podróży. A była nim winiarnia Joseph Drouhin! By opisać jego życie, zabrakło by miejsca w osobnym wpisie. Dość wspomnieć, że nie tylko założył winiarnię, lecz np. został po II wojnie światowej odznaczony przez prezydenta USA. A to tylko jedna z pięknych, nawet jeżeli akurat trudna, historii w dziejach rodziny. Tak: rodziny. Bo po dziś dzień całością spraw od enologii po relacje zewnętrzne, dowodzą jej kolejne generacje.

Tym razem postanowiłem jednak: dość! Po prawie dwóch dekadach, po prostu musiałem tu wrócić. I muszę przyznać, że była to kolejna z rzadko podejmowanych przeze mnie tak słusznych decyzji. Nasza gospodyni, choć na co dzień zajmuje się sprawami exportu, okazała się także być absolwentką enologii na miejscowym uniwersytecie.

Dodając do tego niemałą praktykę i możliwość obserwacji spraw na miejscu, okazała się być doskonałą przewodniczką nie tylko po rozciągniętych pod ulicami miasta piwnicach posiadłości, lecz także po meandrach regionu i jego „climates” także. Oczywiście najciekawszą częścią degustacji była możliwość spróbowania nie tylko win ze starszych roczników, lecz przede wszystkim tych, których jeszcze w naszym kraju nie znamy. Spośród nich, oprócz oczywistych achów i ochów nad crus’ami, najciekawszymi winami okazały się być Pouilly--Vinzelles, Chablis Premier Cru „Mont de Milieu”, oraz Fleurie. Pierwsze, pochodzące z południa regionu, okraszone winifikacją w dębowych beczek, dobitnie pokazało aktualne zainteresowanie wielkich możliwościami Maconnais. Drugie, z premier cru leżącego tuż obok, na tym samym wzgórzu co wszystkie grand cru, nietknięte beczkowym śladem, popisywało się strukturą i mineralnym tłem. Trzecie zaś, winifikowane w sposób dość zmyślny, tryskało radością truskawkowo-malinowego owocu, podtrzymywanego przez solidną porcję orzeźwienia.

A najfajniejsze było to, że wróciły odczucia młodzieńcze, niemal dziewicze, niemalże takie, jak wtedy, gdy byłem tu po raz pierwszy. I dla mnie, to właśnie zdarzenie było najbardziej wartym tego, by nareszcie tu powrócić. I na pewno za jakiś czas znów wrócę po kolejną część tej terapii…


Powiązane artykuły